czwartek, 11 czerwca 2015

Guido z Arezzo

Co nie co interesuję się historią muzyki, zwłaszcza okresem średniowiecza, kiedy to zaczął pojawiać się i doskonalony był zapis nutowy. Pierwsza notacja - neumatyczna, nie określała ani wysokości dźwięku, ani długości jego trwania, zaś kolejna, diastematyczna określała już wysokość. Jednak największym przełomem było wprowadzenie zapisu nutowego na liniach, a dokładniej na czterolinii. I jest to zasługa właśnie Guida z Arezzo

Był on autorem sławnego traktatu Micrologus z 1026 roku. Jest to w pewnym sensie poradnik, podręcznik nauczania powszechnych w średniowieczu chorałów gregoriańskich. 
Znajdują się tam też zasady komponowania muzyki polifonicznej (ciekawe, czy Jan Sebastian Bach korzystał z nich podczas komponowania moich "ulubionych" inwencji...). 
Interwały zalecane przez Guida to zarówno dysonanse jak i konsonanse, np. sekunda wielka czy kwarta czysta. 




Guido jest też autorem solmizacji, warto jednak zaznaczyć, że wtedy obowiązywał system heksachordu (dzisiejsza ośmiodźwiękowa gama składała się z sześciu dźwięków). Nazwy poszczególnych stopni skali Guido oznaczył pierwszymi zgłoskami wersów hymnu św. Jana:

Ut queant laxis, Resonare fibris. Mira gestorum, Famuli tuorum. Solve polluti Labii reatum Sancte Ioannes

(do zostało wprowadzone w XVII wieku, kiedy też zaczął obowiązywać system temperowany) 

Ale co najbardziej spodobało mi się w postaci Guida z Arezzo to tak zwana "Guidoneańska (?) dłoń" (po angielsku brzmi ładniej, Guidonean hand). Jest to technika pamięciowa która polega na posługiwaniu się obrazkiem ręki z zapisem nutowym i pomaga w tak zwanym śpiewie a vista (na pierwszy rzut oka - pierwsze wykonanie utworu, bez wcześniejszego przygotowania). Kierownik chóru wskazywał po prostu odpowiednie miejsce na wnętrzu dłoni - każdy paliczek czy wypukłość odpowiadała innej nucie. Na całej dłoni mieściły się trzy oktawy. Oczywiście technika "czytania" nie była łatwa, a tym bardziej śpiewanie od razu! Polecam oglądnąć filmiki na youtubie, jest to na prawdę interesujące! :)





środa, 10 czerwca 2015

N I N E I N C H И A I L S

                                                            N I N E I C H И A I L S


10 czerwca – tę datę chyba na zawsze zapamiętam jako dzień jednego z najważniejszych koncertów w moim życiu - NINE INCH ИAILS. Wystąpili dokładnie rok temu w katowickim Spodku.



NIИ-u zaczęłam słuchać około roku przed koncertem i wpadłam "jak śliwka w kompot". Miłość, fascynacja totalna! Miałam niesamowite wyczucie czasu, bo później okazało się, że we wrześniu 2013 wydają nowy album, a następnie ruszają w trasę koncertową (nazwaną później Twenty Thirteen Tour). 
W październiku ruszyła sprzedaż biletów na koncert w Polsce. Pamiętam jak na zajęciach z prawa konstytucyjnego esemesowałam z mamą pomagając jej kupić bilet w internetowej przedsprzedaży na nin.tour.com (wiadomo, golden circle early entrance). I zaczęło się... ponad pół roku czekania... 


Śledziłam trasę TENSION TOUR  2013, bardzo przypadły mi do gustu koncerty z poszerzonym składem: 
Joshua Eustis - syntezatory, gitary, saksofon
Pino Palladino - bas
Lisa Fisher, Sharlotte Gibson - chórki 

 - ukazało stare i nowe utwory w zupełnie niespotkanym wcześniej wcieleniu - delikatniejszym, bardziej popowym i urozmaiconym aranżacyjnie. Poczułam jednak szczęście, gdy okazało się, że w odnodze 'NIИ 2014' trasy zespół wrócił do czteroosobowego składu: Trent Reznor, Robin Finck, Alessandro Cortini i Ilan Rubin – to oznaczało zdecydowanie ostrzejsze granie, bliższe korzeniom, czyli to co lubię!

W ogóle warto  wspomnieć, że była to baardzo długa trasa koncertowa - chyba najdłuższa w historii zespołu - trwała od 26 lipca 2013 do 30 sierpnia 2014 roku - w jej trakcie zagrali 119 (!) koncertów. 

Ale do rzeczy, nie o trasie miałam pisać, tylko o dosłownie malutkim jej ułamku, o ponad półtorej godziny niesamowicie spędzonego czasu (hm, włączając czekanie myślę, że było to około 7 godzin :D). 

Jako ze miałam bilet Golden Cirlcle Early Entrance wchodzilam innym wejściem, z zachodniej strony Spodka; tam my, "wybrańcy" czekaliśmy, już ustawieni w kolejce, następnie dostaliśmy opaski z numerkami (wszyscy wchodziliśmy już w ustalonej kolejności, nikt się nie mógł wepchać) – ja miałam nr 18. Ochroniarze bardzo strofowali i pilnowali kolejności (świetny ochroniarz od zespołu, który wrzeszczał z nami przy barierkach refren "Closer" - „I wanna fuck you like an animal!!!"). Podczas strasznie dłużącego i niewygodnego wyczekiwania na płycie porozmawiałam z kilkoma osobami, było wielu obcokrajowców, którzy "jeździli z zespołem w trasę". Świetnie się gadało z bliźniaczkami z USA,  które zrobiły sobie gap year i podróżowały po świecie razem z NIИ (choć było to chyba trochę męczące, bo przysypiały pod barierkami :D). 

Od maja zespołowi Reznora supportował amerykański zespół Cold Cave (bardzo polecam!). Zaczęli prawie punktualnie, mieli skromne wyposażenie, podajże trzy syntezatory, wyświetlali też swoje animacje. Bardzo mnie zdziwiło, ale nawet przed takim zespołem jak NIИ i w tak krótkim czasie ten duet umiał wyczarować niepowtarzalny klimat na scenie - mroczne, elektroniczne dźwięki i bardzo charyzmatyczny głos Wesleya Eisolda. Zagrali najbardziej znane piosenki ze swoich płyt, m.in. Confetti, Underworld USA, Icons of summer, Love comes close. 




Po przerwie technicznej (fajnie było oglądać całą ekipę techników od NIИ jak ustawiali wszystkie instrumenty; był też siostrzeniec Trenta Reznora - Dame Burns - bardzo skrupulatnie zajmował się mikrofonem wokalisty). 

I w końcu się doczekaliśmy! 

1. Pinion/Eater of dreams - oryginalne połączenie dwóch instrumentali i łagodne przejście do przebojowego...

2. Copy of a - uruchomiona transowa pętla syntezatorowa, naszym oczom pojawił się Robin Finck, a następnie TRENT REZNOR!!! Cały zespół odziany był oczywiście w jedyny dopuszczalny kolor - czerń (Trent miał nawet, hm, spódniczkę). 
To była dopiero rozgrzewka, a bez ogródek powiem, że już wszyscy na płycie (i na scenie też) byli mokrzy (Spodku, naprawcie klime!). 

3. 1.000.000. - baardzo energetyczny kawałek, pogo na maxa, żebra przygniecione. 

4. Letting you - pięknie wywrzeszczany z Trentem refren "We're letting you get away!!!!"

5. March of the pigs - hey you f*cking pigs! to już się zaczęło na maxa, było mi już obojętne czy jestem mokra od swojego potu czy od kogoś innego, było mi obojętne ile włosów mi już wyrwano i ile mam siniaków, dałam się ponieść... to był prawdziwy chlew...

6. Piggy - znana już z poprzednich tras kolejność, odwrotna niż na płycie, Piggy zawsze po Marszu, by się nieco uspokoić :D Nie ukrywam, że było to przydatne, chwilka na złapanie oddechu!  Jedyny moment w stylu "starego Trenta" - "rzucił" mikrofonem :D. Bardzo mi zabrakło solówki na pianinie pod koniec piosenki! :c

7. The frail - Trent chyba troszkę się wkurzył (kto by się nie wkurzył), bo podczas jego gry na pianinie publiczność zaczęła klaskać... i to w złym rytmie. Muzyk musiał co chwile zwalniać i dostosowywać się do tempa :c

8. The wretched - wiadomo, że po The frail musi być piosenka z refrenem "Now! You know!" 

9. Burn - dosłownie palące, czerwone reflektory i rozpierająca energia! Burn!!!

10. Gave up - utwór z agresywnego albumu Broken, świetny Robin Finck w chórkach :D

11. Sanctified - wskrzeszony na nowej trasie utwór z pierwszej płyty; fajne, nowe brzmienie z dominującą linią basu, bardziej w stylu nowych utworów z Hesitation Marks

12. Closer - musiał rozbrzmieć rytmiczny bit, a atmosfera zmieniła się dzięki czerwono-pomarańczowym reflektorom. Pod koniec wstawka z The only time

ciemność i rytmiczne wykrzykiwanie NINE INCH NAILS!!! I w końcu powolne, ciche dźwięki... 



13. Find my way - och, chwila spokoju i coś z najnowszej płyty; piękny utwór...

14. Disappointed - świetne wizualizacje znane z Tension 2013 + Finck grał smyczkiem na oryginalnym instrumencie 

15. The warning - coś z Year Zero; świetna gitara Fincka!

16. The great destroyer - Trent wymiatał solówką na syntezatorze! świetny noise! 

17. Eraser - nie mogło zabraknąć kobiecego orgazmu; wiadomo, że to powoli rozwija się Eraser - by zakończyć się wykrzykiwaniem "Kill me! Kill me! Kill me!" 

18. Wish - kolejny kop na końcówkę

19. The hand that feeds - przebojowy kawałek z With teeth; Alessandro udzielił się na gitarze :)

20. Head like a hole - utwór, który grany jest zawsze... z ery Pretty hate machine

21. Hurt - "I hurt myself today; to see if I still feel" gdy usłyszałam te słowa, miałam łzy w oczach. Z wielu powodów, ale też dlatego, że wiedziałam, że to już koniec.... :c 

Wyszłam naprawdę oszołomiona, poturbowana, mokra, poobijana, z tysiącem włosów mniej, z tysiącem siniaków i lekko rozbitą wargą... Ale to nic... Było warto! 

Podsumowując, pewnie nie jestem zbyt krytyczna w stosunku do mojego ulubionego zespołu, ale był to naprawdę świetny koncert (nie bez powodu mówią, że NIИ to jeden z najlepszych zespołów na żywo). Domyślam się, że w innej hali organizacja (i klimatyzacja) byłaby lepsza, ale i tak byłam bardzo zadowolona, że koncert odbył się w pobliskich Katowicach. Nie była to też moja wymarzona setlista (ach, gdybyśmy mieli utwory z Wiednia dzień wcześniej czy z Pragi - ostatniego koncertu trasy) - zabrakło mi granych na tej trasie ulubionych The day the world went away, Reptile, Came back haunted. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Myślę, że mogłabym tak jeszcze długo pisać o tych kilku godzinach (wydaje mi się jakby to było wczoraj), a i tak nie przekazałabym Wam wszystkiego... A przede wszystkim najważniejszego. Uczuć i muzyki na żywo, które mi wtedy towarzyszyły! 


Na koncertach sama nie robię za wielu zdjęć ani nie nagrywam filmików - wiem, że inni mnie wyręczą! Wolę patrzeć swoimi oczami, a nie przez szklany ekranik :D Zamieszczam kilka linków do youtuba oraz do http://nin.com.pl/katowice-6_10_2014/


https://www.youtube.com/watch?v=4M7Mjesx8Uo
https://www.youtube.com/watch?v=HCPuNaWe8k0
https://www.youtube.com/watch?v=73Fz4BxU6ms


wtorek, 17 marca 2015

welcome

Witajcie!

Od czego by tu zacząć... Może od tego, że tym wpisem właśnie "zacznę prowadzenie bloga". Nie wiem z jakim skutkiem, ale o tym się przekonamy...

Jak już sam tytuł bloga sugeruje, będę tu pisać o MUZYCE. Przechodziłam przez wiele etapów i rewolucji, by ostatecznie uświadomić sobie, że jest to moja pasja i że jestem od niej uzależniona. Nie przesadzę pisząc, że to całe moje życie (myślę, że wiele osób mnie zrozumie) ;). 
Muzyka ma dla mnie aspekt bardzo osobisty, wręcz intymny. Jednak chciałabym podzielić się swoimi emocjami, wspomnieniami, przemyśleniami czy interpretacją "mojego muzycznego świata". 

Będę tu pisać o MUZYCE - interesuje mnie wiele jej aspektów, więc na pewno znajdą się tu "coś a'la recenzje płyt", sprawozdania z koncertów (!!!), ciekawe spostrzeżenia i świeże spojrzenie na współczesny świat muzyki oraz dużo najróżniejszych wpisów o moich ulubionych wykonawcach, płytach, piosenkach i historiach z nich związanych. 

By już na wstępie niektórych zachęcić (zaś innych zniechęcić), przybliżę trochę mój "gust" muzyczny. 
Muzyka towarzyszyła mi od małego brzdąca. Tu muszę wspomnieć o moim Tacie, bo to dzięki niemu zaczęłam na poważnie słuchać muzyki. Zaczęło się od klasyków: Led Zeppelin, Pink Floyd, Deep Purple, King Crimson, Jethro Tull, The Doors, Genesis, Peter Gabriel, Marek Grechuta. 
Jednak największym przełomem było dla mnie przesłuchanie w 5. klasie podstawówki legendarnego albumu Nevermind Nirvany. 

Pamiętam jak spytałam się taty, czy ma tę płytę w swojej kolekcji. Powiedział że oczywiście, mogę ją sobie znaleźć w "magicznej" szafce z jego płytami. Krążek szybko odszukałam, jednak po spojrzeniu na okładkę ogarnęło mnie małe zmieszanie i zawstydzenie.. Co sobie rodzice pomyślą, gdy zobaczą, że słucham płyty z jakimś gołym bobasem łapiącym banknot... Udałam więc, że nie umiałam znaleźć płyty. Tata "odnalazł" ją dla mnie i dał do przesłuchania bez żadnych komentarzy :D. Nevermind'a słuchałam po kilka razy dziennie. 
W gimnazjum przechodziłam etap "kindermetalowca". Próbowałam ostatnio słuchać zespołów z tamtych lat, ale szczerze napiszę, że nie przychodzi mi to tak łatwo jak kiedyś...

Później zaczęłam odkrywać inne zespoły, nie liczył się tylko łomot, ale coś więcej. Poznałam i cały czas poznaję wiele interesujących wykonawców. Nie trwam konserwatywnie przy jednym gatunku muzycznym (jeśli można o czymś takim w ogóle mówić), jestem otwarta na nowe doświadczenia. Jednak bez ogródek przyznam, że moje serce zawsze zostanie wierne cięższemu brzmieniu :)